AUTO-DESTRUKCJA
Dojrzewanie to chyba najniebezpieczniejszy okres w życiu człowieka. Ci, którym uda się przebrnąć przez niego bez
szwanku na ciele i duszy mogą już z ulgą i bez żadnej dumy uznać się za szczęśliwców, bo sposobności do autodestrukcji
jest w tym czasie ponad miarę. Nastolatki całego świata o buzujących od dorosłych pomysłów głowach, otrzymują
upragniony oręż w postaci w pełni rozwiniętych, męskich i kobiecych ciał i niezwłocznie rozpoczynają dziecięcą
jeszcze realizację wcześniej powziętych zamierzeń. Wyruszają na ulice naładowani chęciami i umiejętnościami.
Każdy z nich jest dobry, ma swój indywidualny smak. Wszyscy razem, jak składniki najsmaczniejszego na świecie
drinka zawracają w głowie oryginalną barwą, niepowtarzalnie pieszczą kubki smakowe i upajają niewyczuwalnym
alkoholem. Próbowaliście kiedyś dolać coli do shakera?
- Iker!?
- Co?
- Idziesz dziś na uczelnię?
- Idę. Czemu pytasz?
- Odbierzesz mnie z siłowni. Kończę o 16, a sama trochę się boję iść.
- Nie mogę. Jestem dziś umówiony.
- Z kim? Ostatnio ciągle gdzieś znikasz. Przyznaj się! Zdradzasz mnie? - skrzywiła się i lekko
uniosła brwi Bahija, po czym dostrzegłszy w lustrze odbicie swojej dziwacznej miny parsknęła śmiechem. Nie trwało
długo, a śmiali się już razem.
- Nie zdradzam cię głupolu. Jestem po prostu umówiony i to z mężczyznami, a chyba nie podejrzewasz
mnie o zamiłowanie do samczej analizy. - dodał rozmasowując zbolałe od śmiechu policzki, by po swoich słowach dalej
śmiać się w głos.
- Kto cię tam wie? Pamiętasz jak obudziłeś się wtulony w Juana? Mówił, że wydawało mu się, że
zacząłeś go rozbierać. Nie wiem czy wciąż ci wierzyć w sen o włochatym psie.
- Byłem tak pijany, że cieszę się, że to był on. Jego prababka spała przecież w pokoju na górze.
- Skończ świntuchu. - wymierzyła mu kuksańca w ramię i wstała.
- Na pewno mnie nie odbierzesz?
- Nie mogę kochanie. Uwierz mi, że naprawdę nie mogę.
Dziewczyna chwyciła z krzesła chustę i owinęła nią sobie twarz.
- Muszę już iść. Do zobaczenia wieczorem.
- Nie lubię jak nosisz tą chustę. Boję się, że kiedyś ktoś zrobi ci krzywdę.
- Słyszysz sam siebie? Tylko dlatego, że kiedyś...ktoś...może...miałabym jej nie nosić.
Od kiedy stałeś się taki bojaźliwy?
- Nie wiem. Może się starzeję. - uśmiechnął się do niej najbardziej życzliwie
jak tylko potrafił. - Po prostu uważaj na siebie.
- Będę. Nie bój się o to. Nie zapominaj, że ludzie, których krew płynie w moich
żyłach rozgromili wasze wojska i bez problemu zajęli wasz kraj. Co mi zrobi jeden słaby Hiszpan.
- Nie mój kraj! - spojrzał na nią srogo.
- Tak, tak. Zapomniałam. Do zobaczenia.
Drzwi za Bahiją nie zdążyły się jeszcze zamknąć, kiedy chłopak wstał z kanapy i narzuciwszy tylko
bluzę na ramiona wyszedł zaraz za nią, bacząc jednak, by go nie spostrzegła.
Ulice Madrytu były tego dnia bardzo zatłoczone, a lejący się z nieba żar zdążył już nagrzać do czerwoności
kabinę ciężarówki i powoli dobierał się do twarzy Ikera pokrywając ją gęstą siecią strużek potu. Z każdym
kilometrem zbliżającym chłopaka do celu jego zęby coraz mocniej zaciskały się na niewinnej, pozbawionej już
smaku i właściwej konsystencji, gumie do żucia. Z radia dolatywały popołudniowe wiadomości. Od kiedy sprawdził,
że budynek szkoły, którą miał dziś wizytować premier, jest wystarczająco oddalony od siłowni, do której niedawno
zapisała się Bahija, wyzbył się ostatnich wątpliwości. Mknął najszybciej, jak tylko załadowana po brzegi
ciężarówka, pędzić może. Na ulicy przed szkołą zastał kolumnę czarnych limuzyn rządowych otoczoną szczelnie
policyjnym kordonem. Nie zwalniając nawet na moment, docisnął mocno pedał gazu, zamknął oczy i odszedł w
ciszę, której zazdrościła mu w tym momencie Calle de Valencia.
Wybuch był tak silny, że w jednej sekundzie pogrzebał pod gruzami szkołę, jej uczniów i
odwiedzających ich gości. Opadający powolnie kurz odsłaniał kolejne zniszczenia - powybijane okna, czy
zasypane w gruzie samochody. Otumanione i pozbawione władz przez huk eksplozji uszy świadków zdarzenia,
dopiero po 10 minutach zaczęły dopuszczać do siebie pierwsze paniczne okrzyki rannych i dudniące w powietrzu
milczenia martwych. Bardzo szybko ulica wypełniła się ludźmi z okolicznych budynków, które również, choć
nie tak jak budynek szkoły, dotknęła fala uderzeniowa. Zjednoczeni w tragedii odkopywali przywalonych gruzem,
obmywali tych, których kurz mało nie przyprawił o uduszenie. Towarzyszyli wreszcie tym, którzy na ich oczach
po raz ostatni pokazywali światu swoje źrenice. Aż do przyjazdu służb medycznych i straży pożarnej, razem
pracowali i razem szlochali.
W tłumie tym znalazła się również Bahija, którą wybuch zastał w drodze do domu, trzy ulice dalej na Calle
de Embajadores. Pobiegła zobaczyć, co sprawiło, że chodnik pod jej stopami zatrząsł się i pękł.
- Przepraszam, co się tutaj stało?
- Matko Boska! Zamach! Ludzie nie żyją! Zabili ich!
- Co się stało? - pytała kolejnych przechodniów, uzyskując podobne, równie niezrozumiałe odpowiedzi.
Dziewczyna przepychając się w tłumie z trudem dotarła do oficera straży pożarnej, po którym spodziewała się nieco więcej zimnej krwi.
- Przepraszam?
- Proszę nie przeszkadzać. Czy nie widzi pani, że pracujemy? - odpowiedział oschle mężczyzna.
- Niech mi pan powie co tu się stało.
- Nie widzi pani? Zamach! Jakiś wariat wjechał ciężarówką pełną materiałów wybuchowych w szkołę,
którą odwiedzał premier. Ludzie mówią, że młody. Mówię pani. Zwierzę, nie człowiek. Powinni ich wszystkich
pozabijać, albo wykastrować, żeby się ta głupota nie szerzyła. A co pani tak pyta? Miała pani w tym rejonie kogoś
bliskiego? - kobieta słuchała z rosnącym na twarzy niepokojem. Z każdym słowem oficera upewniała się, że rzeczywiście
ktoś bliski ucierpiał w tym wybuchu.
Jeśli miała rację, nie było już dla niego ratunku. Kobieca intuicja dopełniła zniszczenia w głowie Bahiji i
odebrała jej twarzy naturalny, karmelowy kolor. Przypomniała sobie wszystkie słowa Ikera, który odgrażał się,
że pewnego dnia zabije tego sukinsyna i uwolni wreszcie swój naród od Hiszpanów. Nienawidziła tych jego
wydumanych teorii i narzekania, które bardziej brała za młodzieńczy bunt i żarty, niż poważne zamiary.
Wiedziała jednak, że zrobiła błąd, a jej chłopak zupełnie serio odkładał w sobie pokłady najczystszej frustracji.
Podbiegła do płonących resztek ciężarówki a na siedzeniu zwęglonej kabiny rozpoznała osmolony portfel Ikera.
W histerii rzuciła się na ziemię. Krzycząc biła w nią pięściami aż na kłykciach pojawiły się białe zarysy kości.
Otaczający ją ludzie znieruchomieli, a pomimo wyjących syren i skwierczenia dogorywających szczątków, nagle
zrobiło się jakoś cicho.
- Terrorystka! - krzyknął ktoś, a ludzie zaczęli wskazywać palcami na chustę na jej głowie.
- Terrorystka! Łapcie ją! - rozległy się kolejno coraz głośniejsze krzyki.
Ludzie jak myśliwi dopadli do Bahiji. Zerwali z jej głowy chustę, zaczęli rwać włosy. Dziewczyna nie walczyła
nawet i niemal omdlała wystawiła swoje ciało na łaskę i niełaskę oprawców. Zamknęła oczy i błądziła w ciszy,
w której usiłowała odnaleźć Ikera. Poza umysłem i katowanym kopniakami ciałem.
***
Sekcja zwłok Bahiji al Alaymani, obywatelki Pakistanu, od dwóch lat przebywającej i studiującej w Madrycie
wskazała na pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Dziewczynę pozbawiono włosów, brwi, paznokci. Na jej ciele
odkryto pośmiertnie zsiniałe ślady duszenia, gryzienia, 25 ran zadanych tępym narzędziem i 60 ran kłutych.
Najprawdopodobniej po jej śmierci na zwłoki oddano również mocz. Na drobnej dziewczynie, rękami setek ludzi
dokonano zbiorowego odwetu. Zwierzęta, czy ludzie? Biegły sądowy nie był w stanie określić, która z ran
okazała się być śmiertelną. Najprawdopodobniej ta, którą na sercu dziewczyny pozostawił opętany młodzieńczym
szałem Iker.
wróć do opowiadań
|